piątek, 30 czerwca 2017

kolejne opowiadanie bez puenty

Pod luźną klepką bukowego parkietu schował się kłębek Niktki.
Niktka jest luźno pleciona, trzy po trzy.
Była kiedyś zielona. Zielenią groszkową, chociaż według mnie bardziej kalarepową, albo bobową.
Teraz po latach zrywania, splatania, rozsupływania wydaje się być w kolorze khaki.
Nazwa ta oprócz koloru definiuje też jej aparycję - khaki to z hindi zapylony, zakurzony, za Wikipedią kolor płowo-kasztanowo-cynamonowo-ziemisto-żółty, a w języku bebzońskim to kolor kaki, brudów z palety, które po wielogodzinnej sesji akwareli zlewają się we wspólną barwę jak psie kłaki.
Niktka wydaje się całkiem ucieszona obecnością starej klepki, która chroni ją przed natarczywymi stąpnięciami użytkowników parkietu. Chińskie podeszwy ich butów przyciągają elektrostatycznie wszystko z czym mają kontakt, więc Niktka jest wdzięczna krzywej klepce, że zaklinowała się przed laty w tak fortunny sposób, by teraz dać jej schronienie.
Do towarzystwa ma kilka łupinek od prażonego słonecznika, które opowiadają o tłustych czasach kiedy to wystawiały tyłki do Słońca i słuchały wibrujących dźwięków pszczelich skrzydeł, otoczone wściekłą żółcią czekały tylko na wieczorny zapach maciejki. Wśród towarzyszy jest też zapięcie od złotego kolczyka, ale ono nie ma żadnych ciekawych historii, całe życie spędziło z tyłu ucha, zasłonięte włosami Pani domu.
W tej bukowej jaskini Niktka znalazła jeszcze miejsce by przygarnąć kota. Kot jak kot, z kurzu, z sierści i z roztoczy, drży przy każdym dźwięku odkurzacza, a na widok miotły wciska się w najciemniejszy kąt, ot kot.
Dzień zapełniony jest odwiedzinami - pająki, szczypawki, gdy spadnie trochę deszczu pojawiają się też rybiki cukrowe. Wieczory upływają sielsko przeplatane opowieściami łupinek lub nasłuchiwaniem rozmów domowników.
Tylko noce doskwierają Niktce. Po pierwsze jest koszmarnie ciemno i nie dobiegają z góry żadne dźwięki. To dość klaustrofobiczne doświadczenie, nawet jak dla skłębionej Niktki. Po drugie w tej ciemności nawiedzają ją obrazy z przeszłości.
Przypomina sobie wtedy, że była silna, nowa, fabryczna. Że miała barwę młodej kalarepki i przeszywano nią jedwabne zasłony w pokoju jadalnym. Obserwowała wtedy całymi dniami na zmianę - to, co dzieje się za oknem i to co w domu. Mogła widzieć tyle ciekawych rzeczy - za dnia życie domowników, w nocy życie ulicy na starówce nadmorskiego kurortu. Światła świec i ulicznych latarni, bezczelne uśmiechy dzieci, bezlitośnie mdłe migdalenie się zakochanych, pijackie wyprawy młodych, proporczyki haftowane przez prababkę, brandy wypijaną po kryjomu przez Pana domu, kwiatowe cienie rzucane przez sztywne od krochmalu sąsiadki - firanki, wszystko to sprawiało, że czuła się przepełniona życiem. Tymczasem pod klepką jest może i bezpiecznie, ale i monotonnie