środa, 26 kwietnia 2017

SOS

Rot und A

Teofilina i Kofeina pokłóciły się rano o szczerbatą filiżankę. Nici ze wspólnego śniadania, więc śnię to danie dalej. Nie lej mi tu wody.

Jest już prawie południe, one nadal beznaczynnie czekają. Nie wiem na co, na czczo? W kuchni na posterunku są przecież wiecznie gotowe do wzięcia kubki-zdziry, dostępne całodobowo dla każdego. Można skorzystać, zalać nawet i dwa, trzy razy pod rząd. Potem odstawić hurtem do zmywarki, niech się wyparzą i przydogodzą innym.

A filiżanki jak nie było, tak nie ma. Komu mogła się spodobać jej wyblakła czerwień? Różany, przaśny deseń obrębiony złotą linią?
Pewnie ktoś ją przetrzymał u siebie na biurku, albo stukł, a może zawrzał do domu...

Taką starą i poszczerbioną? Z taką dziurą na brzegu w kształcie litery A? Przeszczekam jeszcze chwilę, przecież się znajdzie.
Poprajcuję w tym czasie nad gramatyką i składem porcelany, żeby nie cierpieć już tak bardzo przy wizytach słoni.

wtorek, 18 kwietnia 2017

Verte

Opóźniony pociąg pocieszny Powierzę,
przez Sernik, Keks, Murzynek, Makowiec.
Planowo nie przyjeżdżający nigdy, przyjedzie z obciążeniem około 10 kilo.
Za przeludnienie pociągu uprzejmie w twarz się śmiejemy.

czwartek, 13 kwietnia 2017

quod me nutrit me nutrit

Wchodzę po szkodach w podskokach.
Naciskam sparciały przycisk domofonu licząc na to, że nie pomyliłam znów jeden z dwa, ani dwa z jedenaście.

Może mi się wydaje, ale zamknięto mi właśnie skowronka w klatce z żeber.
Łapię wdech na ostatmim wydechu i wyrzucam z siebie "yytoja".
Bzz. Zimne drzwi.
Metalowy szczęk. Zgrzyt.

Echo na Twojej klatce. Zdziczały ptak w mojej klatce. Stoisz w drzwiach. Stop klatka.
Nie wiem co mówię. Coś na pewno i to dużo, ale to jak atrapa.

Na półce w ciemnym przedpokoju leży koper.
Wiecha wielkości wieńca pogrzebowego. Kojarzy mi się z babcią i jej zimowymi potworami. Ściągając buty cały czas coś mówię, ciągle nie wiem co.
Na nieszczęście wiem co myślę.
Myślę, że ten przedpokój mógłby być słoikiem.
Takim z zielonkawego szkła, zamykanym na sprężynkę i uszczelnianym pomarańczową gumką.
Ja byłabym gorczycą, Ty czosnkiem. Babcia zalałaby nas ciepłym octem i zrobiła swoje pyszne podgórki, które dziadek z cierpliwością anioła rozwoził po całej rodzinie.
Potem pakował puste słowiki do kraciastej torby.
I jadąc do domu rowerem dźwięczał szklane melodie.

Widzę, że jesteś zmęczony.
Zawstydzony?
Zmieszany?
Wstrząśnięty?
Jesteś na pewno zraniony.
Pytam o to, ale omijasz zgrabnie odpowiedź. Rozumjem.

Zanim dojdziemy do pokoju dużo się dzieje.
Kolejność jest przypadkowa, a czas nie istnieje.
Tu nawet lustra nie mają swoich ścian.
Tyłu rzeczy nie pamiętam. Tyle rzeczy mam z tyłu.
Czuję Twój zapach.
Widzę nadąsaną dziewczynę, której zazdroszczę urody.
Cholernie się wywyższa.
A może tonie ona?
Widzę chłopaka z dziewczyną i dzieckiem.
Ciekawe czy są sczęźniwi.
Jest też koleś w paszkiecie.
I chłopak z pięknym imieniem, którego nie pamiętam.
I ta dziewczyna z piekarni.
Widzę swój plecak z podstawówki. pędzel numer 5, talerz z niedokończonym obiadem, córkę Jerzego, wczorajsze śmierci, sprzątaczkę w kuchnij, ciastka koksowe, rower, kota koleżanki.
Widzę, że jesteś zmęczony. Chciałabym, żebyś nie musiał być zmęczczony.
Chciałabym się Tobą zaopiekać. A może odwrotnie. Chcialabym, żebyś to Ty zaopiekał się mną, bo nie nawidzę stąd wyjścia.
Chciałabym Cię w ogóle nie znać.
Chciałabym nie musieć wciąż upewniać się czym jestem.
Pod biurkiem padł trupem zielony odkurzacz, pralka rzęzi miłosne melodie, a zapach wtóruje jej kiełbasem. Po co zadajesz mi te pytania? Masz sernikt od teściowej. Dobry jest. Masz kamyk znad morza, może kiedyś będę takim kamykiem. Zaparkutuj tutaj. Przytul mnie nie. Spierdalajlama.

Leżę na wystających łoptakach, wciągam brzuchć, dużo i mocno.
Żeby był płaski. Żebry najlepiej nie było go wcale.

Ale on wciągle jest.
Skoro już jest, to może go dotnij.
Jeszcze zraz, tak delikatnij.

Będę za dziesięć minut.

I wchodzę po szkodach w podskokach.