sobota, 15 lutego 2020

Karyna Pyszyńska

Gdy pragniesz spokoju
Gdy ledwie mży z nieba
Wnet się ją dostrzega
Nie trzeba się trudzić
(wszak najlepszym sortem jest pośród ludzi)

Poraża jak piorun
Błyszczy jak łysina
Przez ramię obcina
Obrębiona złotem 
(tak może Cię zdobyć i będziesz jej kotem)

Nad wyraz wybitna
Jej dyplomy, sława
Zaszczytem z nią kawa
Przaśny szyk, luksusy
(jak skończysz dopijać każe Ci zjeść fusy)

Myślisz - skąd ta pycha?
Przestajesz się głowić
Rybkę trzeba złowić
"Pyszna jesteś. Czemu?"
(jestem kierownikiem słoika od dżemu!)






Ignora Popupec


Przyssana do czubka własnego nosa
Z reguły patrząca na innych z ukosa
Wygodna
Zależna
Tam idzie, gdzie wieje
"Ani mnie to ziębi, ani też nie grzeje"

Zamknięta w swym świecie jak w słoiku osa
Do własnych korzyści w ogień pójdzie bosa
Wybiórcza
Uparta
"Co mnie to obchodzi?
 Dwa rozmiary mniejszy? Przecież się rozchodzi!"

Wydaje się jej, że ma wszędzie plecy
Lecz pozornie bliscy są jej już dalecy
Bez wiedzy
Zamilknie
Chociaż nie przeprosi
Niech wraca do domu w dupie perły nosić






poniedziałek, 3 lutego 2020

bałtlantyda

Plaża ogołocona z ludzi, my ogołoceni ze złudzeń, a  rozum wywiało. Chociaż do wiatru to akurat nie będę się czepiać. Jest, jaki jest - za silny, zbyt porywisty i mokry. I co mam poradzić? Przecież go nie zatrzymam. Leci z gęstszej ciemności w ciemność mniej gęstą i, nawet gdyby chciał, nie może tego zmienić. 

Skoro już zdecydowałam się wyjść z domu, to muszę pogodzić się z tym, że będzie mi towarzyszył i, nawet gdybym chciała, nie mogę tego zmienić. Przed zimnem ochroni czapka, przed deszczem parasol lub parasolka (jak wolisz), a przed wiatrem? Przecież nie będę chodzić z parawanem. Poszukam innego schronienia.

Nawet nie wiedziałam, że po zmroku można pływać. Pod powierzchnią jest spokojnie, nie pada i nareszcie nie wieje. Gęstość wody otula sine ciało niczym zimna, mięsista satyna. Żeby utrzymać się na powierzchni wystarczy głęboko oddychać. Przy większej fali, nabrać wody w usta, a gdy ciągnie w stronę dna - wierzgać nogami. Aby nie dryfować z prądem, muszę z uporem stawiać mu delikatny opór. Na dłuższą metę, wyczerpanie murowane.

Ziarenka piasku przykleiły się do skóry. Wykopałam dołek i patrzę z czego się składa. Z wydrążenia i ciemności. Czarny, pusty, nic ciekawego. Zawiszam w nim wzrok tak długo, dopóki czegoś nie zobaczę. Pole widzenia zawęża się do punktu o średnicy źrenicy. Nasyca się kolorami, które szybko znikają, pozostawiając po sobie srebrną poświatę. Wnioskuję, że dołek zawiera tylko to co poza światem. I nawet gdybym chciała, nie będę tego rozumieć.