piątek, 18 grudnia 2020

Zawżona

Winter is coming
Żyję wśród Dzikich
Z łojem na twarzy
Ze skórą gęsią
I naderwaną wczoraj powięzią

Expect for nothing
A Ty przychodzisz
Wyważasz z futryn
Rozrywasz kneble
Forsujesz prawdę chłodno, ozięble

I double dare you
W siwych ciemnościach
Na orientację
Bez światła, bez mapy
Pozbawiam mięsa skrwawione gnaty

Over and over
Na krze odpływamy
Niby na niby
Ale prawdziwie
Roztapiać lody pozorów, żarliwie

środa, 2 grudnia 2020

papier ścierwny

Coś tkwi pomiędzy kurzymi łapkami. 
Jakaś granulka czy drobina... Okruch? Krzyna?
Bardziej pasuje kruszyna.
Tak, to prawda, odpowiada.
Bywało krucho. Krucho tak bardzo, że niby truchło, ale już prawie cień. 
Tak cienki, że zmieściłby się pomiędzy warstwami zużytej, zgubionej za pazuchą, chusteczki higienicznej. 
Bywało, że powietrze smakowało jak pościel z osiedlowej pralni, opowiada.
Krochmal na lastryko. 
Stupor w eterze.
Fale mózgowe wymaglowane na sztywno. 
Pieśń egipska bogini sondującej aminokwasy w spirali DNA kubła na zamieszanie. 
Brudu było w bród, płycizna po horyzont, a ręce pełne robotów. 
Pozytywka z melodramatem zamiast melodii. 
Zamiast zawierać z Tobą przymierze, chowała się w przymierzalni.
Elka za obszerna, eska za słaba. W emce smarkula do kwadratu. 
Chwila nieuwagi no i już po kruszynie. 
Podnoszę ją z podłogi. 
Gdzie mi tu na nowe panele. 
Stoi drobna jak piasek z Lubiatowa. 
W słomkowym kapeluszu mamy i t-shircie w kolorze karamboli i kaki. 
Po piórach zostały same dutki. 
Skórkę gęsią przeplata pomarańczowa. 
Śliwki i odciski, fałdy i bulwy. 
Zostawiam ją w pokoju, może przygarnie ją jakaś szczelina.