Tu rzyga Dea vulgaris. Bogini pospolita. W konwulsjach, głośno, półgębkiem, rymem, niezgrabnie, z litemrówkami, siup, bzium, bziut, hop!
piątek, 6 grudnia 2019
andrzejki
sobota, 30 listopada 2019
wymyk
piątek, 22 listopada 2019
ło
środa, 6 listopada 2019
Nie pomoże blansz i róż, kiedy panna stara już
Muru nie przebije
Wyrwie zęby krat
Gdzie dwa końce, tam dwa kije
sobota, 2 listopada 2019
Minus
Oczy - przelęble
Skacz w środek zimy
W lewej komorze, co nie chce już bić
Dryfując na krze
nie spytam co czujesz,
bo wiem już kiedy zaczyna się nic
piątek, 25 października 2019
obrachunek
13 powodów
5 lat kacetu
80 dni dookoła świata
20000 mil podmorskiej żeglugi
100 lat samotności
12 małp
12 gniewnych ludzi
12 kroków
3 szóstki
24 godziny na dobę
30 dni gwarancji
2 bieguny w 4 oczy
30 uciśnięć
2 wdechy
czwartek, 17 października 2019
toczczenie
czuję go w środku lasu
leży na mchu podśpiewując
czystym szumieniem (zawczasu)
w podróż prowadzi w doliny
kory czołowej z zakrętem
prostym, przeciętnym, zwyczajnym
cicho poddanym (pod pętem)
nie używa siły od środka
zawraca z meandrów strachu
rzekę pod prądem płynącą
w obiektyw słońca (po fachu)
mój bóg pozbawiony jest twarzy
zakłada maskę w niedzielę
aż niemoc truchleje, goreje
nieposkromiony (przez stelę)
szarżuje na mentalnych płytach
przytula nagrobne litery
tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt
zapłacze po stokroć ( i cztery)
dokładnie zna moje myśli
spod żeber rzekomych rozpiera
łzy gładko rozciera na mostku
gdy moknę zastyga (ociera)
mój bóg ma siniaki, ma blizny
od wojen o wieczny niepokój
zasypiał jak gruszki w popiele
by płonąć bez żalu ( w półmroku)
trzyma się blisko korzeni
filtruje czary goryczy
mruczy mi 'zostaw' i 'odpuść'
i wdech i wydech i ( i krzyczy!)
głosem bezbarwnym jak limfa
stroszącym pióra na skórze
strumieniem niesłyszalnych szeptów
odda Ci serce ( i umrze)
mój bóg wybacza płomieniom
gdy kącikom warg dają ciepło
i żadna krew nie jest winem
całuje rany (by krzepło)
zaćmienie w pełnię zamienia
przychodzi w największych ciemnościach
gdy tańczę na skraju jeziora
plotkując z rybami ( o ościach)
wołając codziennie inaczej
myląc nazwisko, imiona
nie przywykł, że może istnieć
gdy go uwielbiam (spełniona)
piątek, 11 października 2019
z premedytacją
Wskakuję w sok jagodowy, w ocet balsamiczny, w moszcz gronowy
Płynę po omacku, coraz bardziej brnę w to bordo
We włosy wcieram ciemną czekoladę 90% kakao, bez laktozy, oleju palmowego i bez litości.
Pięty namaczam w popłuczynach z cebuli, brązowieją jak wielkanocne jajko z czubkiem twardszym od Twojego
Do ud musi przylegać mus malinowy, na łopatkach niech dusi się mus porzeczkowy, na muskułach wiśniowy
A na brzuchu fusy, pełno fusów, fusy w zagłębieniach między żebrami, fusy filiżance pępka, fusy w dołach nadobojczykowych
Po kawie, herbacie, po ziołach, nawet fusy po fusach
Gotowe, namaszczone, proszek do szufladki, płyn do rynienki,
40 stopni Celcjusza, program krótkie pranie
Bez wirowania, ocieknę sobie sama
niedziela, 22 września 2019
fotel pięciogwiazdkowy
czwartek, 13 czerwca 2019
poniedziałek, 22 kwietnia 2019
poniedziałek, 15 kwietnia 2019
śniędanie
mój brzuch jak zasuszone stokrotki w butonierce
kryształowy wazon smakuje tylko serwetą
zdejmuj spodnie koloru wodorostowego
przestrzenie międzyzębowe wyczyść drzazgami katedry
wtorek, 9 kwietnia 2019
Ostia
Zapodziała oddech na poduszce z kory
Parapet na oścież, okno lądowiskiem
Przeźroczystość skrzydeł jej oczu tęczówką
Przy porannej kawie nie wiedząc dlaczego
Gładzi ciemne włosy, dość jej kołtunienia
Kroplę miodu spija z odległej planety
Aparatem typu liżąco-ssącego
Spacer na południe po grząskiej membranie
Tlą się jeszcze fale migoczącą bryzą
Tańczy na dnie morza pośród kałamarnic
Śpiew jej jest sposobem na mew okiełznanie
Przodkom swym wysyła krótki list w butelce
Korek trochę kruchy, przeżył już pół wieku
Szmaragd szkła przytula papierowy zwitek
"Dziadku, moja pamięć - jednym wielkim sercem"
wtorek, 19 marca 2019
Jak gdyby nigdy wszystko
W pierwszym dniu iskrzy się nadzieja, że to się powiedzie, poczucie sprawczości i wewnętrznej siły woli kiełkują. Tyle, że nie ma żadnego gruntu, kiełkują, żeby zgnić w zalewie natrętnych myśli, tłumaczących, że nic złego się nie stało, że tak wygląda wolność, że musisz sobie zaufać, że umiesz być szczęśliwy. Szczęśliwy i wartościowy pomimo tych nieidealności, zakrętów, potknięć, zgrzytnięć, pęknięć. Umiesz? Nie rzygasz. Udało się. Zasypiasz wierząc.
Dzień drugi to ssanie, głód, nienasycenie. Jesteś wiecznie pustym naczyniem, które rozszerza się w miarę jedzenia i picia. Najlepiej cukier, cukier z solą, sól z gorczycą, z miodem, z cynamonem, z majonezem, kawą, chlebem, jabłkiem, paluszkiem, serem. Żółtym, królewskim, pleśniowym, mozarellą, brie, mascarpone, carskim. Serem alejkum. I feel it in my gut. Ukłucie pod lewym, szóstym, może siódmym żebrem. To on tak nakłuwa. Już idzie strach. Paraliżuje mięśnie oddechowe, czujesz się zardzewiały, dziurawy, trzęsiesz się w sobie zlękniony własną nieobecnością. Każdy kolejny wdech to zawrót głowy. Znikają z horyzontu fatamorgany pewności, że trawienie tego ma sens.
Bardzo się boisz, że dzień trzeci nie nadejdzie. A jeszcze bardziej, że nadejdzie i będzie jeszcze gorzej.
piątek, 8 marca 2019
Somatologia
Przez przydymioną szybę wpadają pojedyncze promienie roentgenowego półświatła. Większość z nich skupia się na ścianie, co trzeci pada na linoleum i wypala dziurę wielkości w kształcie rombu.
Siedzę na miękkim fotelu, sam, czekam na wizytę jako ostatni w kolejce. Pachnie sterylnym brudem i starością. Jak w łazience u Prababci w Kolbudach. Dociera do mnie zdawkowe "do widzenia" i przedostatni pacjent, okutany we flauszowy płaszcz, opuszcza korytarz. Drzwi gabinetu pomalowane pistacjową farbą, pozostały uchylone. Dotykam klamki lodowatej jak znak stopu, do którego za młodu przyklejaliśmy języki podczas mroźnych ferii.
Dzień dobry. Doktorze, nie mogę się skupić na życiu. Udaje mi się tylko dobrze być. Tak jak jestem tu teraz. I siedzę, jestem i ciągle coś mnie rozprasza. Przygotowałem w głowie listę objawów, które ułatwiły by Panu diagnozę, ale nie mogę jej sobie przypomnieć.
To przez te obrazy.
Te na ścianie.
To storczyki, poznaję.
I nie potrafię tego poznania zostawić...
Rozpoznanie storczyka na tym obrazie przenosi mnie do 1989, do Profesora Teodora, który w audytorium pokrytym obleśną boazerią, opowiadał o roślinach nasiennych. Pełen pasji i tweedowego słowotoku zasypywał nas przeźroczami z jego egotycznych, egzotycznych podróży. Mrużył przy tym oczy jakby pomagało mu to przywoływać więcej wspomnień, zwłaszcza tych, o których wykładać nie wypada.
Widzę też salę, pełną znużonych mas nas, studentów po nieprzespanej nocy przed kolokwium z kręgowców. Są te obite drewnianą sklejką, poszarpane krzesła, które studentkom darły rajstopy.
Widzę mojego współlokatora, który, podczas gdy ja uczyłem się kolejnych Orchis pallens, Orchis morio, Orchis tridentata, przygotowywał się do randki ze swoją pierwszą, prawdziwą dziewczyną i biegał zygzakiem od szafy do lustra.
Pamiętam, że zawias lewego skrzydła szafy był poluzowany i nie dało się ich zamknąć bez lekkiego podniesienia ku górze, można było przy tym stłuc sobie kciuk, szczególnie jeśli robiło się to w porannym po omacku.
Powtarzam, Orchis palustris, Orchis mascula, Orchis purpurea, niby zaklęcia przywołujące płodność pól i pomyślność wiatrów, a ten spocony chłopaczyna po raz czwarty zmienia koszulę, wyrzucając z siebie ochrypłe "kurwa" przy każdym zamknięciu drzwi szafy.
Co mam?
Tak regularnie.
Nie, nie palę.
Czasem piję piwo do wieczornej lektury.
Leki?
Nie, ostatnio brałem tabletki na alergię, chyba w kwietniu.
Dobrze, już się rozbieram.
Podkoszulkę też?
Dziękuję. To pocieszające, co Pan mówi.
Ile razy dziennie to brać?
Jest Pan pewien, że to pomoże?
Nigdy jeszcze nie brałem tabletek na antypercepję.
środa, 13 lutego 2019
Wiadomościsz to
Fikus pomylił chloroform z chlorofilem
Pluskwa zatruła się kokosowym materacem
Przechodnie będą zdawać prawo jazdy kategorii S
Telefony stacjonarne dały po kablach
Pory remisują z selerami
Temperatura pobiła temperówkę
Wywiad o dojrzałości z 32-letnim mlecznym zębem