piątek, 6 grudnia 2019

andrzejki

Wosk się leje, woda truchleje. Wróżba tradycyjna i mało wymagająca.
On ciepły, ona lodowata. Będąc bardzo wylewnym, zauważa jej płytkie odbicie. Spływa bezkształtnie w jej ramiona i przerażony zastyga. I już jest Jakiś. Jest ciałem, nawet stałym ciałem. Równie zimnym i twardym jak ona. Jest przyjemny w dotyku, trochę tłusty, trochę aksamitny. Uształtowała go ikarowa próba lotu w jej kierunku. Forma w jakiej go zastajemy przedstawia trajektorię misji objęcia jej swoim ciepłem. Całkiem ciekawy kształt, może pies, taki na przykład sznaucer? Do góry nogami wygląda jak wyspa, ciepła, słoneczna, na której chce się poleżeć i odpocząć. A jeśli ten kształt to parasol? Jeden z tych z drewnianą rączką i metalowym szpicem. Interpretacji jest wiele. Będzie analizowany, omawiany, porównywany ze swoim cieniem. Podczas gdy ona zaszklonymi oczętami będzie paraliżować kolejnych straceńców. Losy tej pary są dramatycznie doskonałe. Nikt nikogo nie rani, nie było zobowiązań, nie ma co drążyć. Przejdźmy do kolejnej wróżby.

sobota, 30 listopada 2019

wymyk

Struny głosowe ogłuchły bez przyczyny
 I sza

Grdyka lewa strona
Grdyka prawa strona
Cień ucisku 
W poprzek nasady 
Dławiący dreszcz

I wreszcie wszerz
Pomiędzy migdały
Wnękę tyłu gardła
I języczek wnika
Cień objętości

Wdech drażni przełyk jak piórko
Torturuje do zagryzienia zębów 
 Irytuje powierzchnię zatok

Wydech przenosi pióra do żołądka 
Obkurcza go łapczywie
Dopinany agresywną przeponą

A ta prze nieproszona

Z dna, o którym już dawno zapomniano, z kwaśnych ciemności, wylewa się pierwsza fala treści

Może uwięźnie po drodze? 
Niech cofnie się w swoim cofaniu
Niech już nie.

Przerażone serce podbiega do drzwi
Chaotycznie uderza w kołatkę
Zagląda przez przeszklone oczy
Chce się dobić na ratunek
Zerka przez cieśń gardzieli
Zamiera

Przesmyk gardła zalany w sztok
Piekielnie czerwone podniebienie
Spazmatycznie wygięte wargi
Zęby drżą z troski o szkliwo
Ślinianki szukają schronienia

Kolejna fala nikogo nie oszczędza
Próżniowe pakowanie śluzówki żołądka
Pępek przyklejony do kręgosłpa
Skamieniałe dno miednicy
W uszach szumnie szusuje ciśnienie

Zawroty 
Słabość
Miękkie kolana
Trzymaj się krawędzi

Słono
Gorycz 
Czerwień białek
Osuń się na ziemię

Bezwład
Ulga
Spokój
Zaśnij





piątek, 22 listopada 2019

ło

No i stało się. Stało się. Zawsze się musi stawać. Najpierw stało się w kolejce, takiej do której pobierało się numerek. Potem stało się przy okienku. Zabrakło miejsc leżących i dlatego się stało. Stało się też na korytarzu i to się stało wsączając pot w nową marynarkę, bo do szatni stałoby się jeszcze dłużej. Stało się tak dla zasady, bo przecież warto z kimś stawać. Od tego stawania przykurczała się sylwetka ale nic się nie mówiło. Cisza to sygnał, że stało się na wysokości zadania. Chyba też stało się chwilę w drzwiach, bo niezdecydowanie to grzech powszechny. Chociaż być może ciężki. Stało się przed wyborem, o którym nie miało się pojęcia, co by się stało gdyby klamka zapadła. Dostatecznie długo w tych drzwiach się stało, żeby nabrało się pewności, że chciałoby się wejść do środka. Gwarancja niestawania się przez dziewięć minut była wystarczającym powodem, żeby stało się chwiejnie i niestale. Za to później, już w gabinecie stało się tylko na rzęsach, żeby niczego nie przeoczyć. Do tego stało się zimno. Coś głucho bębniło, pewnie jelito. Wtedy  niż stało się jak słup soli. I na koniec stało się ze spuszczoną głową, bo okazało się, że nic się nie stało.

sobota, 2 listopada 2019

Minus

Oczy - przelęble

Skacz w środek zimy

W lewej komorze, co nie chce już bić

 

Dryfując na krze

nie spytam co czujesz,

bo wiem już kiedy zaczyna się nic

piątek, 25 października 2019

obrachunek

64 latarnie
13 powodów
5 lat kacetu

80 dni dookoła świata
20000 mil podmorskiej żeglugi
100 lat samotności

12 małp
12 gniewnych ludzi
12 kroków

3 szóstki
24 godziny na dobę
30 dni gwarancji

2 bieguny w 4 oczy
30 uciśnięć
2 wdechy

czwartek, 17 października 2019

toczczenie

mój bóg jest kamieniem spokoju
czuję go w środku lasu
leży na mchu podśpiewując
czystym szumieniem (zawczasu)

w podróż prowadzi w doliny
kory czołowej z  zakrętem
prostym, przeciętnym, zwyczajnym
cicho poddanym  (pod pętem)

nie używa siły od środka
zawraca z meandrów strachu
rzekę pod prądem płynącą
w obiektyw słońca (po fachu)



mój bóg pozbawiony jest twarzy
zakłada maskę w niedzielę
aż niemoc truchleje, goreje
nieposkromiony (przez stelę)

szarżuje na mentalnych płytach
przytula nagrobne litery
tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt
zapłacze po stokroć ( i cztery)

dokładnie zna moje myśli
spod żeber rzekomych rozpiera
łzy gładko rozciera na mostku
gdy moknę zastyga (ociera)



mój bóg ma siniaki, ma blizny
od wojen o wieczny niepokój
zasypiał jak gruszki w popiele
by płonąć bez żalu ( w półmroku)

trzyma się blisko korzeni
filtruje czary goryczy
mruczy mi 'zostaw' i 'odpuść'
i wdech i wydech i ( i krzyczy!)

głosem bezbarwnym jak limfa
stroszącym pióra na skórze
strumieniem niesłyszalnych szeptów
odda Ci serce ( i umrze)



mój bóg wybacza płomieniom
gdy kącikom warg dają ciepło
i żadna krew nie jest winem
całuje rany (by krzepło)

zaćmienie w pełnię zamienia
przychodzi w największych ciemnościach
gdy tańczę na skraju jeziora
plotkując z rybami ( o ościach)

wołając codziennie inaczej
myląc nazwisko, imiona
nie przywykł, że może istnieć
gdy go uwielbiam (spełniona)



mój bóg nie wierzy w zwierzenia
a książki macza w oliwie
przykładem jaśminu i deszczu
przepada w kołdrze (żarliwie)

ostygnie po kilku westchnieniach
przezornie nieubezpieczony
Hamletem jest i Ofelią
tak szekspirowski (nie czczony)

cytuje Leśmiana półgębkiem
zapada się w mieszki włosowe
okręca wokół nadgarstków
oblizując kły (kobaltowe)












piątek, 11 października 2019

z premedytacją

Będę się wstawiać jak czarne pranie.
Wskakuję w sok jagodowy, w ocet balsamiczny, w moszcz gronowy
Płynę po omacku, coraz bardziej brnę w to bordo
We włosy wcieram ciemną czekoladę 90% kakao, bez laktozy, oleju palmowego i bez litości.
Pięty namaczam w popłuczynach z cebuli, brązowieją jak wielkanocne jajko z czubkiem twardszym od Twojego
Do ud musi przylegać mus malinowy, na łopatkach niech dusi się mus porzeczkowy, na muskułach wiśniowy
A na brzuchu fusy, pełno fusów, fusy w zagłębieniach między żebrami, fusy filiżance pępka, fusy w dołach nadobojczykowych
Po kawie, herbacie, po ziołach, nawet fusy po fusach
Gotowe, namaszczone, proszek do szufladki, płyn do rynienki,
40 stopni Celcjusza, program krótkie pranie
Bez wirowania, ocieknę sobie sama

niedziela, 22 września 2019

fotel pięciogwiazdkowy

ułani pod oknami
jajecznica na maśle
mała lampa naftowa 

akordeon
harmonijka
zapach wosku

dziś sam jestem dziadkiem

czwartek, 13 czerwca 2019

Spięta jak Achilles.
 - Stopa flex!

Naładowana słabościami.
 - Oblicz n silnię.

Opuchnięta poranną rosą.
 - Wstaję.

Tkliwa jak siniak
 - E tam. Niech boli.

Wolna jak tyroksyna.
 - 75 ug / 24 h

Porowata cukrowa
 - Sama słodycz.

Gromadząca słowa
 - Z jasnego nieba

Fiasko repetycji
 - Trotyl jesteś?
 y



poniedziałek, 22 kwietnia 2019

schowana na granicy faz 

jem płatki mydlane

uzasadnią pianę z pyska

zmniejszą napięcie

powierzchowne

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

śniędanie

lizozym i tweed wytrą brudne sztućce
mój brzuch jak zasuszone stokrotki w butonierce
kryształowy wazon smakuje tylko serwetą
zdejmuj spodnie koloru wodorostowego
przestrzenie międzyzębowe wyczyść drzazgami katedry

wtorek, 9 kwietnia 2019

Ostia

Wyrwana ze snu pospolitą błonkówką
Zapodziała oddech na poduszce z kory
Parapet na oścież, okno lądowiskiem
Przeźroczystość skrzydeł jej oczu tęczówką

Przy porannej kawie nie wiedząc dlaczego
Gładzi ciemne włosy, dość jej kołtunienia
Kroplę miodu spija z odległej planety
Aparatem typu liżąco-ssącego

Spacer na południe po grząskiej membranie
Tlą się jeszcze fale migoczącą bryzą
Tańczy na dnie morza pośród kałamarnic
Śpiew jej jest sposobem na mew okiełznanie

Przodkom swym wysyła krótki list w butelce
Korek trochę kruchy, przeżył już pół wieku
Szmaragd szkła przytula papierowy zwitek
"Dziadku, moja pamięć - jednym wielkim sercem"

wtorek, 19 marca 2019

Jak gdyby nigdy wszystko

Dzień pierwszy to spocone dłonie, przyspieszony puls, skrócony oddech, piekący przełyk. Dzień pierwszy jest mamrotaniem, dobrze, że już koniec, nigdy więcej, ostatni raz, poddaję się.
W pierwszym dniu iskrzy się nadzieja, że to się powiedzie, poczucie sprawczości i wewnętrznej siły woli kiełkują. Tyle, że nie ma żadnego gruntu, kiełkują, żeby zgnić w zalewie natrętnych myśli, tłumaczących, że nic złego się nie stało, że tak wygląda wolność, że musisz sobie zaufać, że umiesz być szczęśliwy. Szczęśliwy i wartościowy pomimo tych nieidealności, zakrętów, potknięć, zgrzytnięć, pęknięć. Umiesz? Nie rzygasz. Udało się. Zasypiasz wierząc.
Dzień drugi to ssanie, głód, nienasycenie. Jesteś wiecznie pustym naczyniem, które rozszerza się w miarę jedzenia i picia. Najlepiej cukier, cukier z solą, sól z gorczycą, z miodem, z cynamonem, z majonezem, kawą, chlebem, jabłkiem, paluszkiem, serem. Żółtym, królewskim, pleśniowym, mozarellą, brie, mascarpone, carskim. Serem alejkum. I feel it in my gut. Ukłucie pod lewym, szóstym, może siódmym żebrem. To on tak nakłuwa. Już idzie strach. Paraliżuje mięśnie oddechowe, czujesz się zardzewiały, dziurawy, trzęsiesz się w sobie zlękniony własną nieobecnością. Każdy kolejny wdech to zawrót głowy. Znikają z horyzontu fatamorgany pewności, że trawienie tego ma sens.
Bardzo się boisz, że dzień trzeci nie nadejdzie. A jeszcze bardziej, że nadejdzie i będzie jeszcze gorzej.



piątek, 8 marca 2019

Somatologia

Przez przydymioną szybę wpadają pojedyncze promienie roentgenowego półświatła. Większość z nich skupia się na ścianie, co trzeci pada na linoleum i wypala dziurę wielkości w kształcie rombu. 

Siedzę na miękkim fotelu, sam, czekam na wizytę jako ostatni w kolejce. Pachnie sterylnym brudem i starością. Jak w łazience u Prababci w Kolbudach. Dociera do mnie zdawkowe "do widzenia" i przedostatni pacjent, okutany we flauszowy płaszcz, opuszcza korytarz. Drzwi gabinetu pomalowane pistacjową farbą, pozostały uchylone. Dotykam klamki lodowatej jak znak stopu, do którego za młodu przyklejaliśmy języki podczas mroźnych ferii. 

 Dzień dobry. Doktorze, nie mogę się skupić na życiu.  Udaje mi się tylko dobrze być. Tak jak jestem tu teraz. I siedzę, jestem i ciągle coś mnie rozprasza. Przygotowałem w głowie listę objawów, które ułatwiły by Panu diagnozę, ale nie mogę jej sobie przypomnieć. 

To przez te obrazy. 

Te na ścianie.

 To storczyki, poznaję.

 I nie potrafię tego poznania zostawić...

 Rozpoznanie storczyka na tym obrazie przenosi mnie do 1989, do Profesora Teodora, który w audytorium pokrytym obleśną boazerią, opowiadał o roślinach nasiennych. Pełen pasji i tweedowego słowotoku zasypywał nas przeźroczami z jego egotycznych, egzotycznych podróży.  Mrużył przy tym oczy jakby pomagało mu to przywoływać więcej wspomnień, zwłaszcza tych, o których wykładać nie wypada. 

Widzę też salę, pełną znużonych mas nas, studentów po nieprzespanej nocy przed kolokwium z kręgowców. Są te obite drewnianą sklejką, poszarpane krzesła, które studentkom darły rajstopy.

 Widzę mojego współlokatora, który, podczas gdy ja uczyłem się kolejnych Orchis pallens, Orchis morio, Orchis tridentata, przygotowywał się do randki ze swoją pierwszą, prawdziwą dziewczyną i biegał  zygzakiem od szafy do lustra. 

Pamiętam, że zawias lewego skrzydła szafy był poluzowany i nie dało się ich zamknąć bez lekkiego podniesienia ku górze, można było przy tym stłuc sobie kciuk, szczególnie jeśli robiło się to w  porannym po omacku. 

Powtarzam, Orchis palustris, Orchis mascula, Orchis purpurea, niby zaklęcia przywołujące płodność pól i pomyślność wiatrów, a ten spocony chłopaczyna po raz czwarty zmienia koszulę, wyrzucając z siebie ochrypłe "kurwa" przy każdym zamknięciu drzwi szafy.

Co mam? 

Tak regularnie. 

Nie, nie palę.

 Czasem piję piwo do wieczornej lektury.

 Leki? 

Nie, ostatnio brałem tabletki na alergię, chyba w kwietniu. 

Dobrze, już się rozbieram. 

Podkoszulkę też? 

Dziękuję. To pocieszające, co Pan mówi.

Ile razy dziennie to brać?

 Jest Pan pewien, że to pomoże?

 Nigdy jeszcze nie brałem tabletek na antypercepję.

środa, 13 lutego 2019

Wiadomościsz to

Rodzinie Krocionogowatym (Julidae) zabrakło na szewca

Fikus pomylił chloroform z chlorofilem

Pluskwa zatruła się kokosowym materacem

Przechodnie będą zdawać prawo jazdy kategorii S

Telefony stacjonarne dały po kablach

Pory remisują z selerami

Temperatura pobiła temperówkę

Wywiad o dojrzałości z 32-letnim mlecznym zębem

piątek, 25 stycznia 2019

Pomylono
Albedo z libido
Śnieg odbija energię i chęci
Flaki stoją stop klatka
Monument

Zapomniano
Nazwisko i tytuł
Góra tłuszczu, bebechów i mięśni
Prążkowane poprzeczne
Współczujne

Roztopiono
Łód suchy w eterze
Dżingiel, młoteczek i kowadełko
Cisza głucha jak makiem
Brzemieni